Arkadiusz AdamkowskiArkadiusz Adamkowski

Gazeta Płocka mówi: „Dzień dobry, płocczanie”

Nazywam się Arkadiusz Adamkowski i już nie pracuję w płockiej „Wyborczej”. Ale wciąż jestem dziennikarzem. Tyle że – znów razem z przyjaciółmi i fajnymi płocczanami – w Gazecie Płockiej. W imieniu redakcji opowiem Wam, jak to się stało.

Gazeta Płocka


Był rok 1994, gdzieś w szufladzie trzymałem raczej znaczki „Gazety Polskiej”, a nie „Wyborczej”, zaczytywałem się w „Najwyższym Czasie”, gdy po kilku latach spędzonych bliżej Warszawy niż Płocka wróciłem do domu. W ręce wpadła mi „Gazeta na Mazowszu” – tak nazywał się lokalny dodatek do „GW” – z ogłoszeniem z propozycją pracy.

To, że mnie, czytelnika „GP”, skusiło, by iść na rekonesans do „GW”, dziś pewnie szokuje, wtedy niekoniecznie.

Romek Góralski, ówczesny szef płockiej/pólnocnomazowieckiej „GW”, nie zastanawiając się zbyt długo, od razu rzucił mnie na głęboką wodę („Pojedziesz do Starej Białej i napiszesz, jak się żyje rolnikom, zobaczymy, co z tego wyjdzie”). Coś wyszło, więc usłyszałem wyrok: „Zajmiesz się rolnictwem”.

Tak, moje, hm, marzenie…


„Chcę tekst o zbożach…” – rzucił kolejną komendę Góralski, a ja pojechałem szukać szczęścia na Radziwiu. Tam mnie zdemaskowali. Czy to w młynie, czy w elewatorze zbożowym któryś z jego szefów, zniesmaczony, wprost wypalił: „Jedyny pana związek z rolnictwem to ta butelka mleka, którą do bloku przywozili i pod drzwiami stawiali”. To był mój początek i nauka dziennikarskiej pokory.

Tak się zaczęło i trwało 30 lat – z dokładnością do jednego dnia – w tej samej firmie. Niedawno usłyszałem nawet, że jestem dość monotematyczny 🙂

Arkadiusz Adamkowski

Przez ten czas przewinęło się przez redakcję mnóstwo ludzi (100? 200? a może i to mało?), dziś nie uwierzylibyście, gdybym podał Wam niektóre nazwiska. Towarzyszyliśmy wszystkim wydarzeniom, jarmarkom w galeriach składającym się z dwóch stoisk, w razie potrzeby interweniowaliśmy.

Pamiętam, jak sami z piaskiem w przyczepce podczepionej do poloneza i z łopatami w rękach łataliśmy „niczyją” dziurę w w centrum. Nieważne, że na koniec okazało się, że wyjęliśmy więcej płyt chodnikowych, niż z powrotem nam się zmieściło. Kiedyś jeden z naszych kolegów postanowił napisać o żebrakach – aby było autentycznie, sam się za żebraka przebrał i wyciągał rękę do przechodniów. Albo innym razem, w dość nienachalnym stroju, próbował na lewo sprzedać żelastwo w skupie złomu.

Za piłkarzami ręcznymi i nożnymi Wisły jeździliśmy po Polsce i Europie, opisywaliśmy i smutne, i szczęśliwe zdarzenia, fotografowaliśmy śluby młodych i płocczan, a potem pierwsze dni ich dzieci.
Poznaliśmy setki fajnych kolorowych ludzi, którzy zmieniali Płock.


Szczególnie miło wspominam przełom wieków i start internetu, i ekipę spoza redakcji, która skupiła się wokół płockiego serwisu „Wyborczej”, a zwłaszcza jej forum. Zastrzegam: to była zupełnie inna platforma do dyskusji niż są teraz. Każdy z tych ludzi był z innej bajki – a to licealista, a to student, a to wykładowca z którejś z uczelni. Był spec od internetu, był nawet rzecznik policji. Założyli własne podforum – Forum Romanum się nazywało – spotykali się to na swoich pierwszych urodzinach przy torcie, to na Rusałce na lodach, pod swoją opiekę wzięli nawet zwierzaka z zoo, a w ramach jakiegoś międzynarodowego naukowego eksperymentu… liczyli w internecie białka.

A już zupełnym mistrzostwem świata było tzw. szaleństwo jagiellońskie. Pewien dyrektor z uniwersyteckiego szpitala w Montrealu, nasz forumowicz, wymyślił sobie, że chciałby się spotkać z kolegami z klasy i ze szkoły. Liczył na to, że spotkanie będzie kameralne. Nie docenił siły raczkującego jakby nie było internetu, a że przy tym trochę jeszcze pomogliśmy, to na jego apel odpowiedziało – i tak było też w kolejnych latach – 200 jagiellończyków. Tak ustawiali sobie urlopy, żeby zdążyć dolecieć do Płocka z Florydy, Tokio czy Paryża.


Nie mogę nie wspomnieć o wszystkich akcjach charytatywnych, dzięki którym mogliśmy pomagać najbardziej potrzebującym wsparcia, godzin spędzonych na wózku inwalidzkim podczas akcji „Płock bez barier” i testowania urzędów, szpitali, przychodni, szkół, różnych instytucji pod kątem dostępności dla osób z niepełnosprawnościami.

Kiedy o tym piszę, nie mogę nie przypomnieć Marzeny Kalaszczyńskiej – sama na wózku, była dla nas wzorem pomagania. Swoją drogą, to zastanawiające, że – choć zapowiedzi były dość szumne – nie ma jeszcze w Płocku upamiętniającego ją miejsca. Powrócimy do tego…


Po co w ogóle o tym piszę, skoro już w „Wyborczej” nie pracuję? Chcę pokazać, skąd wzięliśmy się my i nasz projekt.

Nie mamy żadnych patronów, nikt „za nami nie stoi”, nowy serwis internetowy wydaje spółka dziennikarska. Owszem, mamy doświadczenie, znamy miasto, ale podchodzimy do tego zadania z pokorą. Owszem, billboardów trochę w mieście było, ale nasza redakcja jest dość… no powiedzmy, że duża nie jest.

Naszym zamiarem jest, żeby jej siłą byli ludzie, którzy chcą z nami w większym czy mniejszym zakresie współpracować – czy to dawni koledzy i koleżanki z „Wyborczej” (choć znaleźli już nowe miejsca w życiu), czy płocczanie, o których z pewnością można powiedzieć: płockofile, i oczywiście wszyscy chętni nasi czytelnicy.

O politykach, na których ważną i merytoryczną dyskusję bardzo liczymy, będzie w oddzielnym tekście…
No i oczywiście bardzo liczymy na młodych – bez Was też nasz projekt się nie powiedzie, dlatego będziemy obecni również w popularnych mediach społecznościowych. Niedługo się do Was odezwiemy.


Dziś możemy zadeklarować – to sprawy oczywiste, ale… – że:

  • nie chcemy się ścigać na newsy – jasne, że są ważne, i że znajdziecie je u nas, ale mamy świadomość, że w obecnych czasach i tak dziennikarze nie mają szans z mediami społecznościowymi; będziemy woleli pytać nie „co?”, ale „dlaczego?” i opublikować jeden tekst dziennie zamiast pięciu
  • powtórzę: stawiamy na ludzi, tych spoza redakcji, i ich komentarze, opinie, analizy – myślę, że już to widzicie
  • nie znajdziecie u nas materiałów, które wprowadzałaby Was w błąd co do zamiarów autora, nie doświadczycie na naszych łamach sytuacji, w której rozmawia dwóch doskonale znających się urzędników, i jeden z nich (czasem przełożony do podwładnego) zwraca się: pani redaktor, panie redaktorze
  • przy okazji: wcale nie przepadamy za tym, by zwracać się do nas: redaktorze, redaktorko; zostawmy ten zwrot dla najwybitniejszych przedstawicieli naszej branży
  • osoba, której jakikolwiek materiał opublikujemy, a nie jest członkiem redakcji, sama o tym poinformuje czytelnika – poda, kim jest, gdzie pracuje – czytelnik, słuchacz musi to wiedzieć, inaczej jest oszukiwany
  • nie będzie u nas nieoznaczonych tekstów sponsorowanych
  • załóżmy, że umówimy się z kimś na rozmowę – za jej publikację nie zażądamy ani grosza, bo uważamy, że to niemoralne
  • nie wywiesimy cennika patronatów medialnych, one zawsze będą bezpłatne; jeśli ktoś zechce się przy okazji zareklamować – jego wola, ale bez żądania z naszej strony
  • raczej nie spotkacie nas w wystrzałowych strojach prosto z salonów mody, wolimy zwykłe bluzy z kapturami 🙂
  • nie pozwolimy, by jakiś z naszych materiałów był opatrzony notką: „Materiał wyborczy Komitetu Wyborczego…”
  • a jeśli ktoś zapyta – no takie pytania też padają – co sądzimy o mediach samorządowych, tych w największych miastach, tworzonych w ratuszach, nie pozostaje nam nic innego, jak zgodzić się z prezydentem Płocka Andrzejem Nowakowskim. I powtórzyć za nim: „Od początku swojego istnienia jest to raczej propagandowa tuba w rękach władz miasta (i to bez względu na to, kto tę władzę akurat sprawuje!) i oczywiście jest to propaganda za pieniądze podatników!”, „z rzetelnym i obiektywnym dziennikarstwem ma to (niestety) tak niewiele wspólnego (…)”, „nie ma podstaw do uprawiania propagandy przez cztery lata [teraz pięć – red.]”.
  • nie obrazimy się za krytykę, pewnie często słuszną; swoją drogą, to od Was zależy, czy to, co planujemy, się powiedzie.

Tak więc zaczynamy punktualnie o 13.13. Do częstego zobaczenia 🙂

Kategoria: News, Opinie

Udostępnij artykuł:

Polityka prywatności © 2024 Gazeta Płocka. Projekt i wykonanie: Hedea.pl