Jarosław WaneckiJarosław Wanecki
NASTĘPNY PROSZĘ

Pijemy, bo każda okazja jest dobra. Bierzemy środki nasenne. Zaprzedajemy duszę pracodawcy. A potem walimy pięściami w drzwi gabinetu…

… i czekamy na cud.

… i czekamy na cud.

Tempo życia prowokuje do poszukiwania szybkiej przyjemności i od wielu wieków napędza zachowania nałogowe. Uzależnienia od substancji psychoaktywnych, ale przecież nie tylko od nich, stają się narastającym problemem codziennej praktyki lekarskiej.

Pacjenci już nie pukają do drzwi gabinetu, a raczej walą pięściami. Czekając na cud…

Od „śledzika” do „śledzika”. Od Wigilii aż po Nowy Rok. Na „osiemnastkę”. Przez karnawałowe szaleństwo, bankiety, jubileusze, domówki, pijalnie wódki na stojąco i zasiadane kolacje w ekskluzywnych restauracjach. Na smutek i radość. Za nadmiar zajęć i bezrobocie. Na stypie i weselu. Weekendowo. Na dobry sen. Każda okazja jest dobra, by pić za nasze zdrowie.

Uzależnienia odgrywają we współczesnej cywilizacji coraz większą rolę i niestety pociągają za sobą kolejne ofiary. Najbardziej podatne są osoby, które mają nieuświadomiony deficyt niektórych umiejętności życiowych i którym jakaś substancja lub zachowanie pomaga przez chwilę i tylko pozornie owe braki niwelować.


Z monografii doktora Bogdana Woronowicza, opisującej genezę i terapię uzależnień, poza wykorzystywaniem informacji specjalistycznych, cytuję czasem swoim pacjentom sentencje, niemal teatralnie przedstawiające problem nadmiernego picia alkoholu. Lubię na przykład zdanie francuskiego pisarza i filozofa Françoisa de La Rochfoucaulda, że „więcej ludzi utonęło w kieliszku niż w morzu”. Problem jednak jest szerszy, gdy do zauroczonych magią wódki, fanów piwa, koneserów wina i producentów domowych nalewek dołączymy wszystkich, którzy nadmiernie używają leków nasennych, a nawet suplementów diety. Do grona domagającego się pilnego zainteresowania dołączają także coraz młodsze rzesze palaczy nikotyny i waperów. Skrytych i jawnych miłośników odrywania się od
rzeczywistości.

„Nigdy nie wiesz, od czego jesteś uzależniony, dopóki sobie tego nie odmówisz”. Nikt, kto sięga po alkohol, benzodiazepiny, miękkie i twarde narkotyki nie czyni tego, aby zachorować. Niewiele osób ma świadomość, że moment, w którym nie mogą odlepić się od komputera czy telefonu, staje się alarmowy. Kto powie grubemu, że cierpi na patologiczne obżarstwo, skoro w odpowiedzi usłyszy, że każdy kilogram nadwagi bierze się z powietrza, stresu i leków. No i czy świąteczna czekoladka może świadczyć o podbijanym reklamami nałogu, skoro daje ułudę szczęścia i miligram magnezu? Zawsze gorzka! Nigdy słodka?


Na drugim brzegu jest pracoholizm. Termin znany jest od 1968 roku i przez długi
czas, jako jedyne uzależnienie, miał społeczną akceptację i powszechny szacunek. Wizerunek
człowieka aktywnego zawodowo i „zaprzedanie duszy” pracodawcy stanęły w ostatnich
latach na rozdrożu.

Praca jako wartość nadrzędna powoduje w wielu wypadkach deficyt czasu dla rodziny, zarywanie nocy, brak odpoczynku i pasji pozazawodowych. Wówczas wymyka się całkowicie spod kontroli i staje się obsesją. Dni wolne u pracoholików wyzwalają poczucie dyskomfortu i niedzielnych nerwic. Do tej grupy uzależnionych należeli przez dziesiątki lat także lekarze, będący w ciągłym pogotowiu, na dyżurach szpitalnych i pod telefonem. Młodsi koledzy bardziej ważą obowiązki, starając się zadbać o życiową
równowagę.


Kilka lat temu organizowałem konferencję o natręctwach codzienności, omawiającą
problemy zdrowia psychicznego i nałogi, z którymi spotykamy się najczęściej. Żaden ze
słuchaczy nie wyszedł z wykładów bez rozpoznania. Warto zatem pomyśleć, jak sobie pomóc,
nie gasząc frustracji substancjami uzależniającymi i znaleźć balans. Nie tylko od święta.

Kategoria: News, Opinie

Udostępnij artykuł:

Polityka prywatności © 2024 Gazeta Płocka. Projekt i wykonanie: Hedea.pl