
MOIM ZDANIEM
Dobrze pamiętam tamten dzień. 15 lat temu był wielki smutek, a potem rozlał się trujący jad…
10 kwietnia 2010 r. była sobota. O godz. 13 miał być pogrzeb wujka Heńka, więc w redakcji zapowiedziałam, że owszem, i tak będę pracować, choć tylko do południa. Takie dziennikarskie życie, nie ma że piątek, świątek czy niedziela, jak trzeba, to trzeba.

Prowadziłam wówczas portal plocek.pl, siedziba mieściła się przy ul. Małachowskiego. Pojechałam do pracy, żeby zrelacjonować zaplanowaną od rana na Starym Rynku imprezę motocyklistów z Płocka i okolic. Już nie pamiętam za to, czy miała ona związek z rocznicą, która miała być uczczona przez polską delegację w Katyniu. W każdym razie impreza na starówce dopiero się rozkręcała, kiedy ja tkwiłam jeszcze przy komputerze. Przez okno wpadały dźwięki muzyki wzmocnione przez głośniki, już rozpalały się grille, na których skwierczały kiełbasy i kaszanki, stał krwiobus, bo motocykliści zamierzali honorowo oddawać krew i zachęcać do tego płocczan.
Na biurku zawibrowała komórka, było jakoś tak ok. godz. 9.
– Tatusiu, nie mogę teraz gadać, bo zaraz lecę na Stary Rynek, a muszę przecież zdążyć na pogrzeb wujka – rzuciłam do słuchawki.
– Ale słuchaj! – mój tata poniósł głos. – Czy wiesz, że samolot z polską delegacją do Katynia się rozbił? Wszyscy zginęli! W telewizji o tym mówią!
Zamarłam. Nie, to jakieś głupoty, coś tata poprzekręcał, niemożliwe… Szybko nurkuję w internecie… Boże! To jednak prawda. A na rynku muzyka rżnie na całego!
Wypadłam z redakcji jak z procy, miałam znajomych wśród motocyklistów, odszukałam szybko organizatorów. – Nie możecie puszczać tej muzyki, samolot się rozbił, nie żyje prezydent i w ogóle mnóstwo ludzi, musicie to przerwać – wydyszałam.
Ale że co, jak, nie, to niemożliwe – reakcja była taka, jak moja na początku. Tymczasem coraz więcej osób wokół mnie odbierało telefony i rozlegały się okrzyki: – No nie! Boże! Matko, to niemożliwe!
Niebawem muzyka została wyciszona. Wróciłam do redakcji, żeby napisać komunikat, że w związku z tragedią na lotnisku w Smoleńsku organizatorzy postanowili zredukować program imprezy głównie do akcji honorowego oddawania krwi.
Nie wiem już dlaczego, ale na pogrzeb w Trzepowie jechaliśmy z rodziną nie własnym autem, a autobusem. Obcy sobie ludzie rozmawiali ściszonymi głosami o nieszczęściu pod Smoleńskiem. Panowała ciężka atmosfera smutku i przygnębienia. Podczas mszy pogrzebowej ksiądz więcej chyba mówił o ofiarach katastrofy niż o wujku Heńku. Rodzina i znajomi ocierali ukradkiem łzy, tak smutnej ceremonii nie przeżyłam ani nigdy wcześniej, ani potem. No może poza umieraniem i pogrzebem papieża Jana Pawła II.
Żal po stracie krewnego mieszał się z żalem po śmierci tych, których tak dobrze znało się z ekranów telewizorów, z gazet, z radia. Zwielokrotniona żałoba była niezwykle trudna.
Wydawało się, że ta katastrofa to najgorsze, co mogło się przytrafić narodowi, już wtedy, po zaledwie dwuletnich rządach PiS, skłóconego, podzielonego. Słynne obelżywe słowa z przemówienia Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedziane 1 października 2006 r.: „My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”, dały początek tym rozwarstwieniom. Dawna opozycja antykomunistyczna i miliony Polaków, którzy w mniej lub bardziej znaczący sposób walczyli z komuną, czuło ogromną niesprawiedliwość i kłamliwość tej insynuacji. Ale był taki krótki moment, że śmierć 96 osób z różnych partii, opcji politycznych, z różnymi zapatrywaniami wymaże te wszystkie animozje, złe słowa i uczynki, że szczera żałoba zjednoczy skaczących sobie do oczu Polaków.
Ale tak było tylko przez krótką chwilę…
Niedługo po katastrofie przywieziono do kraju trumnę z ciałem prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, a wkrótce też jego żony Marii. Zadzwoniłam do córki, która wówczas studiowała w Warszawie. – Idź, będą przewozić te trumny przez ulice stolicy – namawiałam. Najpierw nie chciała, ale uległa argumentowi, że są takie momenty w historii, w których warto uczestniczyć. Choćby po to, by po latach opowiadać dzieciom, wnukom: ja też tam byłam, ja też przeżywałam.
Zatelefonowała, kiedy jeszcze trwała transmisja z tego wydarzenia w telewizji, roztrzęsiona i rozgoryczona. Na trasie konduktu starsze osoby z krzyżykami i różańcami wykrzykiwały w szalonym wzmożeniu, że Tusk zabił ich prezydenta i prezydentową, że jest w zmowie z Putinem, że razem to zaplanowali, padały życzenia śmierci w męczarniach. – Mamo, ktoś zwrócił im uwagę, że gadają głupoty, że tak nie można, a ci ludzie rzucili się niemal do bicia! To jest chore, uciekłyśmy stamtąd z przyjaciółką, to nie jest żałoba, to jest szaleństwo!
Było jak u Hitchcocka: zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem robiło się coraz straszniej. Chocholi taniec na grobach trwał przez całe lata.
Absurdalne oskarżenia, kretyńskie eksperymenty tzw. komisji smoleńskiej z wysadzaniem parówek, jad lejący się podczas miesięcznic smoleńskich, przerażające i okrutne dla rodzin ofiar ekshumacje zwłok, nazywanie katastrofy lotniczej zamachem, a zabitych poległymi, awantury o pochówek pary prezydenckiej na Wawelu – wszystko to tworzyło przez lata podziały tak głębokie, że łamały się nawet świąteczne stoły, przy których przestali zasiadać wspólnie najbliżsi sobie członkowie rodzin.
Akcja rodzi reakcję, więc z drugiej strony, choć z niewspółmiernie mniejszą siłą, było zakłócanie miesięcznic, głośne pikiety przeciwko wizytom Jarosława Kaczyńskiego w Krakowie, gdzie przyjeżdżał na groby brata i bratowej. Podsycanie nienawiści miało służyć wygranym wyborom, korzyściom politycznym, chaosowi.
Szkoda tamtej chwili żałoby, żałoby szczerej i jednoczącej. Za krótko trwała, za mało odbudowała. Dla mnie tamta tragedia sprzed 15 lat ma ten skutek, że doskonale pamiętam datę pogrzebu wujka Henryka, choć nie pamiętam dokładnej daty jego śmierci. Żal mi tamtego żalu, bo poszedł na marne, bo przerodził się w wieloletni horror, którego echa wciąż wybrzmiewają. Wczoraj czerwoną farbą został oblany w Warszawie pomnik smoleński. Po co?!
A zmarli niech już spoczywają w pokoju…
Na zdj.: Msza żałobna w Warszawie. Fot.: prezydent.pl
Udostępnij artykuł:
Zobacz także
Mój koszyczek ze święconką – z roku na rok coraz mniejszy. Czuję się nawet zakłopotany, bo każdy sąsiedzki kosz przytłacza
Autor: Jarosław WaneckiWielka Sobota. Umarł i zmartwychwstał jako pierwszy z ludzi
Autor: Arkadiusz Adamkowski(Nie)oczywista propozycja na Wielki Piątek – droga krzyżowa z cudzoziemcami w tle, a dokładniej…
Autor: Gazeta PłockaNie zatrzymał się do kontroli, „do widzenia” – krzyknął, pomachał policjantom na pożegnanie, uciekał dalej
Autor: Gazeta PłockaGrecy widzieli w krzyżu podłe barbarzyństwo, Rzymianie – haniebną śmierć, Żydzi – znak przekleństwa od Boga. Dla chrześcijan zaś…
Autor: Ks. Andrzej RojewskiNie bójmy się przywoływać wspomnień przy świątecznym stole i okazywać miłości tym, którzy przy nim siedzą
Autor: Ziemkiewicz& KominekSzeroki pęd mieszkańców m. Płocka do zakładania telefonów. Brawo! Jest to znakiem, że Płock dąży z postępem czasu!
Autor: Michał KacprzakPomysłowe Słupno. Atrapa fotoradaru ma ostudzić zapał kierowców i poprawić bezpieczeństwo mieszkańców
Autor: Arkadiusz Adamkowski